top of page
Foto 09.12.22, 12 38 24.jpg

Marzanna

Zaktualizowano: 9 gru 2023

         Szmaciana kukła na drewnianym kiju prowadziła procesję niemal równie szmacianych ludzi. Głowa uwinięta ze starej ściery; posępna, trupia twarz namalowana węglem i kredą; ubrana w starą, kiedyś białą, koszulę obszytą czerwoną krajką. Krajka na rękawach, podarta i postrzępiona, przywodzi na myśl pokrwawione ramiona kata czy też rzeźnika. Kukła patrzała przed siebie, chcąc nie chcąc, ku jeziornemu pomostowi, gdzie miała zakończyć swoje istnienie. Człek o imaginacji z tych bardziej wybujałych mógłby zobaczyć łzę kręcącą się pod namalowanym okiem. Co bardziej uziemieni powiedzieliby, że to rosa strącona z mijanych świerków.

A szedł tumult przez świerkowy borek, więc rosy było dosyć. Deptali krok za krokiem, ciężko stawiając stopy. Część boso, część jeno w onucach, niewielu w łapciach z kory uplecionych. Sami mężczyźni patrzący ku migoczącej na końcu boru wodzie, każda jedna twarz ściągnięta w srogiej powadze. Drogę oświetlały jałowcowe kadzidła. Gałązki pełne żywicy, zwinięte w kępki, powoli kopciły się odstraszając nieprzyjazne duchy lasu. Oby.

Marzannę niósł mężczyzna, chłopak w zasadzie, o płowych włosach i krótkim, rzadkim wąsie. Policzki miał zapadłe, oczy podkrążone. Niemal słychać było jak pełen przejęcia przełyka ślinę. Czuł ciężar i wagę obowiązku, który mu powierzono. Po raz pierwszy w życiu miał czyiś los w swoich rękach. Po tej okropnej zimie, krwawej niczym rękawy niesionej kukły, to właśnie na Wszemile spoczywała skoncentrowana nadzieja całej wsi.

Młodzian spojrzał ukradkiem w bok, ku iglastej gęstwinie. Czy to…? Nie, nie, nie może być… Zwrócił wzrok na powrót w przód. Mówili mu- nie patrz w bok. Nie patrz do tyłu. A w szczególności, gdy szmaciana lalka już zatonie.

Kropla potu spłynęła mu po skroni, przez kość policzkową by zatrzymać się na ustach. Odruchowo ściągnął pot językiem. W wysuszonych ustach uderzył go ostry, słony smak cieczy. Pokusił się o kolejny rzut oka ku drzewom.

Zobaczył żółte ślepia, patrzące na niego sponad ociekającego gęstą śliną wilczego pysku.

Wilk.

Wilki. Cała wataha szła za procesją, trzymając się tylko-tylko granicy drzew, ostrożnie stąpając cieniem. Serce stanęło Wszemiłowi na jedno-dwa uderzenia. Wilki. W okolicy nie widziano ich od ładnych paru lat, a teraz cała wygłodniała wychudła wataha śledziła tłum wychudłych, wygłodniałych mężczyzn.

Zimny pot coraz gęściej zraszał czoło i kark młodzieńca. Starał się nie zwracać uwagi na potworny zwierzyniec, lecz świecące, żółte ślepia przyciągały wzrok niczym świeca ćmę. I podobnie jak ta ćma mogła skończyć procesja z Marzanną.

Starając się nie tracić rezonu Wszemił próbował delikatnie zwrócić uwagę idącego po jego prawicy Wuka, starszego wsi. Wuk twardo patrzył w przód. To on kazał młodzieńcowi nie patrzeć nigdzie indziej niż ku jezioru, i sam trzymał się własnej rady. Zdesperowany chłopak otworzył już spierzchnięte usta, aby powiedzieć…

-Sza! – przerwał mu starszy cichym syknięciem. – Gały w przód. Gęba zamknięta.

Wszemił przełknął ślinę, gęstą jak dziegieć. Aby odbarczyć niespokojne oczy od zbliżającego się pomostu spojrzał ku górze, na niesioną kukłę. Podskakiwała w rytm kroków, raz za razem. Przez dziury w szmacianym ubiorze wystawało siano, które przy co mocniejszym potrząśnięciu wypadało, zostawiając niewielki ślad za procesją. Co jakiś czas kukłę muskał dym z niesionych kadzideł. Chłopak wpatrywał tępo się w coraz bardziej rozmytą twarz lalki.

Kombinacja ruchu, wody, dymu, głodu i strachu zaczęła płatać Wszemiłowi figle. Z każdą kolejną sekundą wpatrywania się martwy, trupi wizaż kukły ożywał. Stare płótno rozciągało się jak guma, jakby coś próbowało wydostać się z pakułowej głowy. Momentami wydawało się jakby to straszydło rzeczywiście opuściło swoje więzienie, jakby twarz namalowana stała się prawdziwie ludzką. Upiorną. Wszemił ujrzał ledwo w mgnieniu oka kobietę starą jak świat. Z cienkimi, rzadkimi, siwymi włosami, opadającymi w nieładnych kępkach na jej twarz. Z oczodołami i ustami pustymi i ciemnymi jak noc.

Jednocześnie ujrzał w nich odbicie wszechświata. W tym krótkim spojrzeniu zobaczył wszystkie znane gwiazdy i planety, a także takie które jeszcze długo pozostaną nieodkryte. Zbladł. Stał się biały jak brzoza, które nawiasem mówiąc zajmowały coraz gęściej miejsce iglaków. Zauważyć musiał to Wuk który sprzedał mu ostrego kuksańca w żebro.

-Nuże! Koncentruj się! Nie chce żałować, że pozwoliłem ci nieść Śmierciuchę! Patrz pod nogi albo ku wodzie… Już nie długo.


Widok na wenecką lagunę z wyspy Burano, w trakcie odpływu i mgły

Jak powiedział tak było. Borek prędko się zakończył, jego miejsce zajęły luźno rosnące brzozy i wierzby, nurzające korzenie w wodach jeziora. Był nów, a woda wydawała się być czarna niczym smoła. Gwiazdy odbijały się w jej czystej tafli; podobnie jak w oczach widziadła-Marzanny. Dzisiejsza noc była wyjątkowo odpowiednia do tego typu czarów. Nów, czas przemian, czas końców i nowych początków.

Niepewnym krokiem wstąpił Wszemił na pomost. W tym czasie starszy wioski zebrał jałowcowe pochodnie i zwinął je w jeden wielki pęk buchający ostrym, żywicznym dymem. Powoli zbliżał się do młodzieńca, który teraz odwrócił się ku gawiedzi. Wuk patrzał prosto na chłopaka. Oczy starca niby zwyczajne, niebieskie, lekko przekrwione, ale jednocześnie puste, wyssane z życia, szczęścia, emocji. Wszemił oderwał na chwilę wzrok od starszego wsi. Spojrzał na tłum. Ludzie, z którymi dzielił chleb w nikłym świetle gwiazd i kopcącej żagwi wyglądali jak obcy. Pusty wzrok, zapadnięte poliki. Bezsilność. Wyczekiwanie. Za nimi, karnie ustawione w kolejnym rzędzie, stały wilki. Cały czas na skraju boru, ich ślepia jaśniały mocniej, jarzyły się jak błędniki hulające po torfowiskach. Wśród wilków zaś, postać… Człek, czy…?

-Śmierciucho! Marzanno! O Pani zimy i chłodu co nam kości zmraża! – Zawył Wuk odwracając uwagę młodziana od niespodziewanych gości. -Dałaś nam ty w kość w tym roku. Troje naszych najmłodszych, czworo najstarszych i jednego w sile wieku, niech im ziemia lekką będzie – starszy splunął do wody

-Ni ziarna nam się nie ostało na kołacz ku chwale Jarowita, tylko ać pola obsiać na wiosnę, a i to ledwie.  Śmierciucho! Marzanno! Zachłanna suko. Idź do Welesa, i nie wracaj aż liście znów się nie zazłocą. – w tym momencie Wuk przyłożył pochodnię do białej sukni, a ta zajęła się w mgnieniu oka. Wszemił mógłby przysiąc, że usłyszał piekielny wręcz ryk

-Welesie! Panie bydła i dostatku! Królu Nawii! Sława tobie! – tłum powtarzał niczym mantrę „Sława Welesowi!”. Wuk kontynuował - Nie mamy czym cię zadowolić, twoja kochanica już wszystko nam zabrała. Przyjmij ją więc z całym naszym dobrobytem do swego królestwa. – starszy dał sygnał chłopakowi.

         Wszemił po raz kolejny przełknął zgęstniałą ślinę. Dotychczas tylko wydawało mu się, że słyszy dziwne, trupie jęczenie. Teraz był tego pewien. Spojrzał na kukłę. Tym razem nie tylko twarz się poruszała. Cała postać wyginała się w płomieniach. Przywiązana do fizycznej formy palonej kukły, cierpiąca od liżących ją płomieni, ale nie mogąca się wydostać. Potwora wiła się niczym mucha w gęstym miodzie, naciągając rzeczywistość, aż do granic pęknięcia. Skandowanie tłumu nie ustawało, przybierało wręcz na intensywności. W głowie młodzieńca panował absolutny chaos, kakofonia jazgotów wprowadzała go w całkowitą bezsilność.

         -NA PERUNA! RZUĆ JĄ ZANIM SIĘ WYRWIE! – Wuk krzyknął i dosadnie szturchnął Wszemiła. Nie odważył się wziąć sprawy w swoje ręce. Nie odważyłby się zakłócić i tak już zakłóconego, rytuału w tak znaczny sposób.

        Chłopak w końcu się otrząsnął. Raczej puścił kij z płonącą lalka niż rzeczywiście rzucił ją do jeziora. Kukła odbiła się od pomostu, sypiąc iskrami na wsze strony. Jedna z nich ugodziła młodziana w policzek. Wszemił zgiął się w bólu i złapał za twarz z sykiem. Jednocześnie usłyszał słowa starszego wioski.

         - Oto koniec zimy! Jarowicie! Dziewanno! Zapraszamy was to tego świata, zstąpcie i przynieście obfitość, zdrowie i narodziny nowego życia! Zapraszamy was! – Tłum zmienił mantrę, „Zapraszamy was! Zapraszamy…” – Pójdźcie za tą oto żagwią jałowcową, od której odpalimy nowe domowe ogniska! – Wuk wzniósł powoli dopalające się kadzidło z iglastych rózg, które rozpaliło się na nowo. W tymże czasie Wszemił podniósł wzrok. Na pomoście, czy raczej ponad nim zobaczył dwie dziwne postaci. Młodego mężczyznę o szerokiej klacie i piękną białogłowę o gładkim licu, tańczących w ogniu trzymanej przez Wuka pochodni. Chłopak powoli podniósł się na nogi. Po wilkach nie było śladu.

         Starszy ruszył pomostem, a tłum się rozstąpił. Wuk wstąpił w las i pobiegł dalej. Chwilę zajęło Wszemiłowi by ochłonąć i powoli ruszyć w jego ślady. Stawiał stopę za stopą, ale prędko zauważył, że procesja zamknęła się przed nim i szybko nabiera tempa. Chód przerodził się w trucht, a ten w pełen bieg. Wszyscy ruszyli za coraz szybciej oddalającą się pochodnią. Wszemiła zdziwiła ta jurność Wuka, człeka jednak niejednej wiosny, stale narzekającego na łupanie w kolanach. Teraz nikt nie mógł dotrzymać mu kroku.

         Jednocześnie jazgot z jeziora powoli tracił na sile, lecz nie na desperacji. Czy nikt tego nie słyszy, czy cała wieś ma tak silną wolę i nie zwraca nań uwagi? Kusiło Wszemiła by spojrzeć, kusiło, ale widział dosyć. Skupił się na pochodni. Nigdy nie był ani najsilniejszy, ani najszybszy we wsi, i teraz dawało się to we znaki. Został na szarym tyle, tak że ledwie widział pochodnię. W borze panowała absolutna ciemność, a on był skupiony na ogniu, który był ledwie gwiazdka na końcu drzewnego tunelu. Nie zauważył więc korzonka, który jakby specjalnie wsunął mu się pod stopę.

Upadł.

         Wszystko ucichło. Ani jazgotu Śmierciuchy, ani truchtu mężczyzn, ani owada, ani podmuchu wiatru. Nie odważył się od razu wstać. Czekał.

         -Wstawaj chłopcze…! – usłyszał. Nie był to przyjemny głos. Brzmiał niby kto konarami tłukł o siebie, jakby kto próchno ciężkim butem łamał. Wszemił dalej nie odważył się ruszyć.

        -Wstawaj no! Mój tyś teraz! – usłyszał ponownie. Powstał, a raczej został powstanięty niczym pacynka kuglarza. Spojrzał.

         Dalej był w tym samym borze, acz… innym. Powietrze było mętne. Nie mgliste, a właśnie mętne, nieprzejrzyste, zachwiane. Drzewa jakby czarne, liście i igły szare, wyprane z życia. Zaś przed nim górowała postać, czy też istota, która wydawała mu te władcze polecenia. Istota była kłębem wijących się cierni i pnączy, w mniej-więcej ludzkiej formie. Po jego ukorzenionej nodze wspinała się para żuków, które zajęły miejsca w oczodołach. Czerwie i glisty stroiły jego ramiona niczym paskudny kożuch. Otworzył usta w przebrzydłej parodii uśmiechu. Zęby z borówek lśniły na czarno.

         -Co my tu mamy? W co cię zmienić? Sowę? Żuka? Hmmm… Młody, głupi, nieposłuszny… Nada się do mej watahy! Ha! Tak, jak najbardziej! – drzewny potwór wyciągnął cierniową dłoń ku twarzy Wszemiła – Będzie z ciebie dobry wilk! Ha-ha! Kolejny naganiacz i stróż! Choć no…

         W tym momencie demon zawył z bólu. Zawył niczym wiatr świszczący w burzową noc. Wszemił poczuł gorąco na policzku tam, gdzie ubodła go iskra. W kałuży na skraju drogi kątem oka ujrzał swoje odbicie. Pod prawym okiem miał znak- krzyż z mniejszymi krzyżami na końcach. Znak ów świecił niczym żelazo wyciągnięte prosto z paleniska. Chłopak odruchowo dotknął własnego policzka. Był zimny.

         Krzyk pnączowej istoty po chwili przerodził się w szaleńczy śmiech, a potem w słowa.

         - Masz szczęście młody! Choć w sumie nie wiem, czy to rzeczywiście szczęście, ha-ha-ha! – Jego śmiech przypominał parkiet skrzypiący pod stopami – uniknąłeś jednej klątwy broniąc się inną, potężniejszą. Idź zatem w świat, Naznaczony! Nie będę mej matuli wchodził w interes. Ona ma widać inne plany co do Ciebie. – demon znów zaczął się śmiać niczym niespełna rozumu. Od tego rubasznego śmiechu żuczki strąciły mu się z oczodołów, robaki rozeszły się, a pnącza rozplotły i wniknęły w ziemię. Jedynym śladem po leśnej istocie były trzydzieści dwie borówki, ułożone na ziemi w sardonicznym uśmiechu.

         Wszemił zemdlał.

         Obudziła go poranna rosa skraplająca się na czole.

4 wyświetlenia0 komentarzy

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page