O cyfryzacji życia
- Jagelsdorf
- 7 sty 2024
- 5 minut(y) czytania
Zaktualizowano: 18 lut 2024
Ostatnio przeczytałem tekst o, w skrócie, dziwnym podejściu ludzi, gdy idzie o wydawanie pieniędzy w cyfrowym świecie. Autorka dziwiła się, między innymi, dlaczego ona sama i wiele ludzi ma problem z wydaniem 4 Euro na film na jednej z platform streamingowych, a chętnie wyda 20 Euro na ten sam film w kinie albo na fizycznym nośniku. Mnie osobiście zdziwiło, dlaczego autorka dziwi się nad tym stanem rzeczy, a już w ogóle wbiło mnie w fotel, gdy jej konkluzją było "kupujmy więcej apek i dóbr cyfrowych zamiast realnych!". Z drugiej zaś strony nie powinno mnie to zaskoczyć, jako że pisemko, w którym znajdował się ten tekst było skierowane do młodych startupowych przedsiębiorców. Ale cofnijmy się parę kroków i zastanówmy się nad jedną jak i drugą reakcją.
Zacznijmy od autorki. Z pewnej perspektywy jej reakcja jest w pełni uzasadniona. Jeśli spojrzeć na podany przykład z czysto matematycznego, suchego punktu widzenia ma ona jak największą rację. Kupując media w pełni cyfrowe otrzymuję ten sam produkt za niższą cenę. Ba! Mogę go otworzyć na multum urządzeń; w każdym miejscu; nie zajmuje miejsca, bo jest ciągiem zer i jedynek w mistycznej chmurze, czy na przenośnym pendrive. Same. Obiektywne. Zalety.
Można wręcz argumentować, że jest to opcja ekologiczna, bo do wyprodukowania tej kopii filmu, czy jakiegokolwiek innego medium, nie zużyto żadnych materiałów. Żadnego plastiku na opakowanie, drogich procesów nagrywania na wybranym nośniku. W przypadku czegoś takiego jak blu ray oszczędzamy dodatkowo na specjalistycznym odtwarzaczu które swoje kosztuje, a gdy przestanie działać staje się drogim elektrozłomem.
Jednak moim zdaniem nie wolno wręcz podchodzić do tej sprawy w sposób czysto matematyczny. Dzielić ilość oglądnięć przez wydane pieniądze. Dlaczego? Zacznijmy od podejścia równie suchego co podejście matematyczne, a mianowicie sprawy własnościowe. Nie wiem czy drogim czytelnikom jest ten fakt znajomy, ale znaczna część cyfrowych mediów, które „posiadacie” wcale do Was nie należy. No ale jak to, ktoś się obruszy, przecież zapłaciłam! No zapłaciłaś, ale na drodze stoją dwie rzeczy. Po pierwsze wiele platform (np. strona z grami Steam) ma w swoich kontraktach, które notabene wszyscy akceptujemy nie czytając 20 stron tekstu, napisane, że media nabywane na danej platformie są jedynie wypożyczane na czas nieokreślony. Znaczy to tyle że z byle kaprysu może zostać odcięty lub ograniczony dostęp, wciśnięte reklamy, itp. W praktyce oznacza to oczywiście mało, z tego co wiem na razie nie było żadnych większych ruchów ani konsekwencji z tym stanem rzeczy związanych. Ale w czasach gry platformy streamingowe szukają nowych źródeł dochodu, widzę w tym potencjalne zagrożenie do komfortu konsumpcji. A reklamy na Amazon mają się zacząć już w lutym i być usunięte tylko za dodatkową opłatą. Witamy w końcowym kapitalizmie.

Po drugie, jeśli idzie o własność produktu, dany produkt na ogół nie znajduje się na nośniku, na którym jest odbierany. Jasne, ściągając grę z Internetu przez Steam czy Epic mamy ją na dysku, ale pliki instalacyjne, czyli to co rzeczywiście ważne, już nie. Masz tylko odbitkę gry, a nie grę. Z filmami i serialami jest jeszcze gorzej. Nie bez powodu są to platformy „steamingowe”. Film płynie na Twój telefon czy telewizor płynnym strumieniem i równie płynnie, z niewielkim buforem, go opuszcza. Jasne, czasami można na określony czas film ściągnąć. Łał. Tylko po to by sam się usunął po 3 dniach.
Ale to wszystko jest sucha odpowiedź na suche fakty. A suche fakty jednak mało mnie interesują, więc zajmijmy się stroną nieco bardziej emocjonalną. Nie rozumiem, jak można porównać wyjście do kina z oglądaniem filmu na kanapie. Pozwolę sobie zacytować sobie mojego ulubionego szympansa o łacińskim imieniu: „Co innego jeść cukierki z torebki, a co innego jeść górę cukru”. Wyjście do kina to no… wyjście. Trzeba się ubrać, spotkać ze znajomymi, interagować z ludźmi. Nie wspominając o zupełnie innej jakości samego filmu i dźwięku. Porównanie kina do kanapy jest dla mnie zupełnie nietrafione. Ale może to tylko ja.
Tak samo boję się, że to tylko ja, jak idzie o porównywanie filmu na platformie pokroju Amazon do filmu na fizycznym nośniku jak dvd, blu ray, kaseta czy inny woskowy cylinder naszych czasów. Wracając do kwestii czysto praktycznej taki nośnik można odtworzyć zawsze i wszędzie (oczywiście zakładając posiadanie odtwarzacza) niezależnie od zasięgu Internetu. Można skopiować, można komuś pożyczyć. Ba, można nawet sprzedać. A oczywiście dochodzi tutaj znowu emocjonalny aspekt kolekcjonerski. My jako ludzkość lubimy mieć rzeczy. Na naszej chęci posiadania i zbieractwa opiera się nasz cały kapitalistyczny system, który sami naszym konsumpcjonizmem napędzamy.
Co do konsumpcjonizmu, ekologii i tym podobnych argumentów pozwolę sobie też coś jeszcze dopowiedzieć. Gwoli szczerości nie mam pojęcia jakie są dokładne koszty energetyczne wyprodukowania jednej kopii filmu na powiedzmy dvd, ale wiem, że wyprodukowanie tego samego filmu na Twoim ekranie przez Internet też nie jest darmowe. Ten film siedzi gdzieś na jakimś serwerze. Serwer musi być zaopatrywany w prąd, chłodzony, monitorowany i reparowany. Następnie kablami czy satelitą musi być przesłany do Ciebie. Co również kosztuje energię i pieniądze. Powtarzam, nie wiem jakie koszta to są, i jak to się ma z kosztami wyprodukowania jednej płytki z filmem, i kiedy te dwa grafy by się przecięły. Ale trzeba pamiętać, że Internet i moc obliczeniowa nie są darmowe! Prawa termodynamiki dosięgają wszystko i wszystkich.
Biorąc na celownik inny cyfrowy produkt: kryptowaluty są obecnie jednym z większych producentów gazów cieplarnianych. Wszystko z powodu masy komputerów-kopalni przetwarzających niezliczone ilości obliczeń, ku chwale pieniądza. Jeśli idzie o te tematy bardzo polecam Low Tech Magazine. Blog napędzany panelami słonecznymi, zajmujący się prostymi rozwiązaniami skomplikowanych problemów. Czasami problemów które nasi przodkowie dawno już rozwiązali. Cała idea tego bloga polega na ograniczeniu energetycznych i ekologicznych kosztów prowadzenia strony.
Ale wrócimy na chwilę do artykułu, który cały ten wywód rozpoczął. Jako inne porównanie autorka oryginalnego tekstu bierze notes/kalendarz z Rossmana za 7 euro i apkę organizującą za podobną cenę. W tym przypadku apka spełni swoje zadanie absolutnie lepiej, ale apki nie masz. Nie możesz jej dotknąć, powąchać ani polizać. W każdym względzie poza jednym apka nie istnieje. Bo należy pamiętać rzecz jedną. Mimo istnienia naszego życia coraz bardziej w cyfrowym, internetowym świecie, szczególnie jako ktoś pracujący z domu, czy szeroko pojętym IT, jesteśmy wciąż fizycznymi, mięsnymi istotami. Dużo prościej i przyjemniej jest nam interagować z rzeczami, które możemy zobaczyć i dotknąć. W głębi serca wolimy wyjść do ludzi idąc na film albo poszwędać się między regałami wybierając książkę w empiku.
I nie myślcie proszę, że jestem tu jakimś antytechnologicznym ludytą, albo leśnym dziadem bez telefonu. Dorastałem z internetem i sam zrobiłem kilka stron. Jedne z moich najlepszych dziecięcych wspomnień wiążą się z grami komputerowymi. Zdaję sobie sprawę z pożyteczności i wspaniałości postępującej cyfryzacji. Też nie chcę żebyście myśleli, że jestem niczego niepragnącym eremitą czy buddyjskim mnichem, który nic nie posiada. Nie, też jestem konsumentem, który kupuje i napędza nasz chory system. Po prostu czasami zadaję sobie pytanie, które naukowcy Parku Jurajskiego zadawali sobie może zbyt rzadko: Jesteśmy tak zajęci tym, że możemy, że nie zastanawiamy się nad tym czy powinniśmy.
Comments